CAŁUN TURYŃSKI
Całun turyński tajemniczy na zawsze?

W średniowieczu "autentycznych" całunów z odbitym wizerunkiem Chrystusa było... co najmniej czterdzieści. Ich prawdziwość została wcześniej czy później zakwestionowana z wyjątkiem jednego. Tego, który dzisiaj nazywamy Całunem Turyńskim. Czy zatem rzeczywiście spowijał zwłoki zamęczonego Zbawiciela?
Całun Turyński, zwany Świętym Sindonem (sindon oznacza po grecku kawałek płótna), to lniane prześcieradło o wymiarach 4,3 x 1,1 metra. Dawniej owijanie ciała zmarłego w takie prześcieradło było bardzo częste. Jest pewne, że Jezusa po ukrzyżowaniu również owinięto całunem.

Ci, którzy widzieli na własne oczy przechowywane w Turynie grobowe płótno, często bywali rozczarowani jego niepozornością. Ot, kawał starego, poplamionego materiału. Szczegółowy zarys twarzy i ciała człowieka ujawnia się dopiero po zrobieniu zdjęcia. Obraz na negatywie jest niezwykle sugestywny. Widzimy oto sylwetkę kogoś, kto został ukrzyżowany, a przed śmiercią zadano mu około 600 ran: przez włożenie na głowę ko-rony cierniowej, biczowanie, przebicie boku włócznią.

Nie strawił go pożar

Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1355 r. Wtedy to całun, będący własnością rycerza Geoffreya de Charny pokazano po raz pierwszy w kolegiacie w Lirey we Francji. Tamtejszy biskup nie był jednak przekonany co do prawdziwości płótna i zakazał wystawiania go na widok publiczny. Papież Klemens VII nie podzielał jego zdania. Nakazał biskupowi całkowite milczenie. Skąd w ogóle rycerz de Charny wziął tajemnicze prześcieradło? Wiemy, że brał on udział w wyprawach krzyżowych. Tak więc być może w trakcie jednej z nich natknął się na całun. Niestety, nie pozostawił po sobie żadnych wspomnień, dokumentów, zatem to tylko domysły.

Śmiała teza mówi o tym, że całun to w rzeczywistości Mandylion - cudowny obraz, czczony w całym wschodnim świecie chrześcijańskim, który zaginął w 1204 r. w czasie rzezi Konstantynopola, dokonanej przez krzyżowców. Ale między ewentualną datą wykradzenia cudownego obrazu a wystawieniem całunu w Lirey minęło ponad 150 lat! Co miałoby w tym czasie dziać się z płótnem? Naukowcy nie są w stanie tego wyjaśnić. Poza tym Mandylion przedstawiał jedynie twarz Jezusa. Całun zaś to dwa wizerunki ciała: z przodu i z tyłu. Może płótno było po prostu zaszyte, tak, by oczom oglądających ukazana była tylko twarz? Może, ale po co?

Od połowy XIV w., kiedy to pokazano całun we Francji, można już w miarę dokładnie prześledzić, co się działo z nim w kolejnych latach. W 1453 r. nowym właścicielem płótna został Ludwik I, książę Sabaudii. Z Lirey przewieziono całun do Chambery, gdzie następnie umieszczony został w specjalnie do tego celu zbudowanej kaplicy, Saint Chapelle. W grudniu 1532 roku w kaplicy wybuchł pożar. Całun był schowany w srebrnej szkatule. Temperatura wewnątrz budynku była tak wysoka, że srebro zaczęło się topić, kapiąc do wnętrza skrzyni, prosto na całun. To właśnie roztopione srebro wypaliło szereg trójkątnych dziur w płótnie. Kompletnemu spopieleniu cennej relikwii, bo za taką uznał całun papież Juliusz II, zapobiegło wylanie na szkatułę zimnej wody. To ona, ściekając na płótno, utworzyła widoczne dziś zacieki. Po tych przejściach całun trzeba było pocerować, naszyć łaty, a sam materiał przyszyć do mocnej tkaniny, by zapobiec jego niszczeniu. Z Chambery całun trafił do Turynu. Gdy w 1983 r. zmarł król Umberto II, zgodnie z jego ostatnią wolą całun przekazano Watykanowi.

Pod mikroskopem

Jak to się stało, że na płótnie utrwalony został wizerunek mężczyzny o długich włosach i brodzie, dobrze zbudowanego, mającego ok. 175 cm wzrostu, człowieka męczonego i ukrzyżowanego? Ci, którzy wierzą w autentyczność całunu, sądzą, że w chwili zmartwychwstania ciało Jezusa promieniowało niezwykłym blaskiem. Owa tajemnicza energia ciała, w którym zachodziły nieznane procesy biologiczne i chemiczne "odbiła" rysy twarzy i szczegóły anatomiczne na białym płótnie. To tłumaczyłoby, dlaczego obraz jest trójwymiarowy, ma niezwykłą głębię. Ci, którzy uważają całun za fałszywkę, sądzą, że jest to po prostu namalowany obraz.

A co z wynikami badań? Przeprowadzone analizy śladów pyłków roślin wskazują, że całun istotnie wędrował przez Palestynę i Turcję. Z kolei nowoczesna technika zwana analizą C14, czyli mierzenia zawartości radioaktywnego węgla (która pozwala ustalić wiek przedmiotów) dowodzi, że całun powstał między 1260 a 1390 r. To badanie miało być ostatecznym dowodem w tej toczącej się od wieków dyspucie. Ale niczego nie wyjaśniło. Zwolennicy teorii o autentyczności płótna dowodzą, że trudno uwierzyć w wiarygodność badania czegoś, co przeszło przez tak poważny pożar, jak ten w 1532 r., który musiał zachwiać składem chemicznym materiału. Grupa syndonologów (badaczy całunu), która zaczęła badania w 1978 r., dowiodła, że na płótnie nie ma śladów farby, a więc wizerunek nie jest namalowany. Więcej: znaleziono cząsteczki żelaza, które są jednym ze składników krwi i bilirubiny (jej zawartość we krwi rośnie m.in. na skutek rozległych siniaków) w okolicy plam po ewentualnych ranach na całunie. Do innych wniosków doszedł dr Walter McCrone. Przykładał on do powierzchni płótna taśmę klejącą, zdejmując z niego niewidoczne gołym okiem pyłki, i - zanalizowawszy ich skład - stwierdził, że to ochra i cynober, powszechnie stosowane w średniowieczu składniki farb. A więc namalowany? Niekoniecznie. To dowodzi jedynie, że całun był w jakiejś pracowni malarskiej, a to wiadomo i bez kosztownych badań. Wielokrotnie przecież wykonywano jego kopie.

Kwestia wiary

Jeśli całun jest fałszywką, to wykonaną przez geniusza, który zadbał o wszelkie szczegóły. Przy tworzeniu wizerunku mistrz ten musiałby też zastosować techniki wyprzedzające o kilkaset lat epokę, w której żył. Być może całun to prymitywna fotografia wykonana z użyciem roztworu soli srebra, przez naświetlanie np. promieniami słońca. Ale jest jeden szkopuł. Jeśli to prototyp fotografii, fachowcy umieliby stwierdzić, z jakiego kierunku padało konieczne do jej wykonania światło. Tego jednak na całunie nie widać. Ktoś, kto by ją wykonywał, musiałby naświetlić płótno dokładnie z góry. Z wysokości ok. 5 metrów. A potem z dołu, znajdując się 5 metrów niżej.

A więc autentyk? Kościół nie mówi "tak", nie mówi też "nie". Nie udowodniono, by za sprawą całunu doszło do jakiegoś cudu. Choć wiele związanych z nim zdarzeń jest równie tajemniczych, jak on sam. Na przykład: jak uratowano go z pożaru w Chambery? Kto wyniósł z morza płomieni ciężką, metalową skrzynię?

Nie był to zresztą jedyny pożar, z którego uratowano całun. W kwietniu 1997 r. w turyńskiej kaplicy Guarinich wybuchł kolejny. Całun znajdował się w sarkofagu, chronionym czterema warstwami kuloodpornych szyb. Jak to więc możliwe, że za pomocą zwykłej siekiery strażak Mario Trematore przebił się do skrzyni, w której złożone było płótno, i wyniósł ją na zewnątrz, choć nad głową miał walący się dach kaplicy, a wokół szalał ogień o ogromnej temperaturze? Znów tajemnice. Być może nigdy nie poznamy ich do końca, nie odpowiemy sobie na wszystkie pytania. Podobnie, jak nie możemy naukowo udowodnić istnienia Boga. Na tym polega wiara.

źródło;int


  PRZEJDŹ NA FORUM