Nie chcę już nic bo nie jestem nic warta..
Sama nie wiem od czego zacząć..
Może od tego, na co choruje. Choruję, na zaburzenia odżywiania, już kilka lat. Są różne etapy, na początku była to bulimia,
potem anoreksja bulimiczna i wtedy schudłam do 42 kg przy wzroscie 170. Wtedy byłam ja, moja choroba i moje cztery ściany w pokoju i była w moim piekle mama.. która patrzyła jak powoli umieram, siadała przy mnie na łóżku, gdy ja pokolejych wymiotach, kładłam się z braku sił. Brała urlopy z pracy, gdy brałam przewagę nad chorobą - walczyłam.. brała by jeszcze mnie bardziej dopingować. Zawsze polegałam w tej walce. Wtedy wziełam pieska, moją kochaną Misię. Nie była dla mnie tylko psem, to była moja córeczka, uzależniłyśmy się od siebie, wiem, że to nie była z byt zdrowa relacja, ale stało się. Nie wychodziłam z domu a jak już wyszłam to szybko biegłam do niej, ona za mną nawet pod drzwi łazienki chodziła i piszczała pod nimi, nie lubiła mnie tracić z oczu tak jak ja ją. Bardzo kochałam ją. Jak miała nie całe dwa lata, zachorowała. Codziennie chodziłam z nią do weterynarza, walczyłam o jej życie. Codziennie kroplowki co dwie - trzy godziny. Z mamą w nocy brałyśmy warty, tak by w nocy też była pod kroplówką. Dla niej jak dla nikogo innego, potrafiłam przerwać swoją '' ucztę bulimiczną'' by w trakcje jej trwania, przerwać i biec z moją maleńką do weterynarza.Nie ważne wtedy było, że miałam już ogromny brzuch i ciężko było się poruszać, najważniejsza była Ona. Po miesiącu walki, Nie udało się, w nocy odeszła, byłam przy niej, trzymałam ją w ramionach, jak umierała. Wpadłam ogromną rozpacz, piłam codziennie, nie dbałam o siebie, Liczył się tylko alkohol i czas przed komputerem. Rozstyłam się, przytyłam do 56 kg. Trafiłam do szpitala na terapie grupową, trzy miesiące. Pomogła uporać się z tęsknotą za Misią. Ale nie mogłam uporać się z tym ile ważę. W półowie terapii, zaczełam sobie jakoś radzić, ale też nie bardzo to było zdrowe - bo chudłam tam. To nie było dobre, że cieszyłam się z tego.
Najgorsze jest to, że tydzień wyjściu rodzice wylecieli do stanów na stałe. Byłam i jestem bardzo związana z mamą. Tak bardzo za nią tęsknie. Mieszkam obecnie w warszawie, staram się pracować ale nie daje rady, pracuje na kuchni w hotelu. Caly czas jem.. nie daje rady. Wszystkie swoje pieniądze przejadam albo przepijam. Czuje się samotnie, czuję w sobie ogromna pustkę i straszny ból. Cierpie tak bardzo cierpie. Cierpie też, że za każdym razem jak mama dzwoni, musze udawać, że jest ok. Musze udawać, nie mówić, że powoli umieram. Tak bardzo chciała bym, by wróciła, by było jak dawniej. Ale za bardzo ją kocham, by prosić o to by wrociła, przeciesz to bylo jej marzenie, poleciała tam też, za lepszym życiem..
Nie jestem pępkiem świata.. zrzarło by mnie sumienie, gdyby prze ze mnie miała by wracać. Ja nie mogę do niej, bo mam całkowity zakaz wiz, nie dostałam zielonej karty.. trafiłam na wredną konsulkę...
Nie chce mi się żyć, nic dla mnie nie jest już ważne... jestem tylko zła, że nie umiem się zabić, nie wiem.. może to właśnie dla niej, boje się zabić ?? wiem, że by miojej smierci nie przezyła. To co mi zostaje ?? być chodzącym trupem ?? ja nie chce tak, nie chce już czuć, tego ogromnego bólu.. nic mnie juz nie cieszy, nic mi sie nie chce.. chce juz tylko chudnąc.. po prostu zniknąć..
Przepraszam, za błędy..


  PRZEJDŹ NA FORUM