Jak skóra
Przekonana o własnej nieadekwatności
owijam bandażem swoją nadwrażliwość.
Jedną wielką ślimaczącą się ranę.
Uraża ją najmniejszy podmuch niezrozumiałego spojrzenia.
Szczypie wizja bycia zawstydzonym.
Wredne niedomówienia, przygniatające wieloznacznością.

Odcięta od powietrza wyjałowioną gazą kisi się
nadwrażliwość we własnym lęku.
Zastanawia każdy śmiech nie z telewizora.
Żenujący uśmiech ochronny podszedł ropą.
Przylepione do bandaża przekonanie o ciągłej krytyce
i odrzuceniu zdziera się przy każdej zmianie opatrunku.
Wyszukują przed zaśnięciem kolejne jadowite celowości,
ukryte między słowami.
Kolejnej szpilki podłożonej między minę, a gest.
Całej armii szpilek atakujących ze znudzenia mojego
słuchacza!
Niby plunięcia w twarz przyczajonego w nieszczerym powitaniu!

Jestem swoją własną raną.
Dopatrującą się podstępów i zagrożeń.
Oczekującą na skrajne uczucia, aby wreszcie móc się
zabliźnić.
Zaczynam tracić kształt.
Rozślimaczam się.
Pękają pęcherze pełne lęku przed brakiem akceptacji.
Pełne wydumanych odczuć, przejaskrawionych i krwistych.
Świadomość śmieszności tych poczuć sączy się i pieni.
Rozum się wywyższa, nie chce się babrać w cuchnącej
tchórzostwem emocjonalnej papce.
Bezwolnej i niekonstruktywnej.
Niby logiczny osłabiający pasztet stworzony przez próbę
ucieczki we własne przeżycia.

Zostałam sama.
Coraz bardziej tracę kształt.
Rany pozrastają mi się jedna z drugą i stanę się bezkształtną
masą o dziwacznej strukturze i przerośniętym układzie
nerwowym!

Gdy się spotkamy nie dotykaj mojej nadwrażliwości.
Nie ocieraj się o nią!
Nie dmuchaj!
Nie patrz!

Zabandażuję się jak mumia dopiero pogadamy.
Ubiorę się w kilka mechanizmów obronnych, a Ty będziesz
podziwiał moją odporność.
Będę się śmiała wniebogłosy.
Gdy mimo wszystko coś sobie pomyślę i bandaż
przesiąknie, powiedz, że ładnie mi w czerwieni, a krwawiąca
nadwrażliwość pasuje mi do szminki.
Lepiej niech zalewa uśmiechające się usta!


JOANNA MIKOŁAJCZAK




  PRZEJDŹ NA FORUM